Chciałam polecić Wam wspaniałą książkę. Taką na którą czekałam, by troszczę zmieniła obraz francuskiego społeczeństwa w moich oczach. Udało się. Bo muszę być szczera i powiedzieć, że Francuzi (poza kilkoma serdecznymi ludźmi, których znam nie tak znowu dobrze...) kojarzyli mi się ze szczelną na potęgę nacją, do której bardzo ciężko się przedostać, a już w ogóle starając się porozumieć z nimi w języku innym niż ich rodzimy.
Autor książki - Hadrien, jest studentem. Uczelnia w jakimś stopniu sfinansowała jego podróż po Francji, warunkiem było jedynie to, by przez całą swą wyprawę zbierał rośliny do zielnika. Miła rzecz, szczególnie, gdy jest się ich miłośnikiem, jak właśnie Hadrien. Nie może nikogo dziwić zainteresowanie mediów całą tą imprezą, bo chłopak podróżuje z...krową. Długorzęsą Camomille, która po polsku została przechrzszona na Rumiankę. Jakby nie patrzeć, krowa jest tańsza w utrzymaniu od konia, nie wymaga karmienia paszą co chyba miało wielkie znaczenie podczas wyboru towarzysza podróży. Hadrien długo obserwował pastwisko rodziców, zanim podjął decyzję która krowa będzie mu towarzyszyć. Zanim Rumianka oswoiła się i zaufała mu, minęło sporo czasu. Czytając książkę widzimy jednak, jak staje się z dnia na dzień bardziej ufna, a nawet zazdrosna! Niesamowite, jak krowa może stać się przyjacielem nie gorszej maści niż pies czy kot.
Sami francuzi ukazani są niezwykle przyjaźnie, choć wiadomo, jak w każdym kraju, Hadrien spotyka na swojej drodze także niezbyt pozytywnie nastawionych ludzi. Większość z nich przyjmuje go jednak z szeroko otwartymi ramionami, pozwalając spać w swych stodołach lub pokojach gościnnych. Urzekające są opisy tego, co gospodarze oferują chłopakowi do jedzenia. Czasem słodkie brioszki, czasem wyśmienite sery i wina. Z uwagi na kulinarnego bzika, te właśnie fragmenty książki podobały mi się najbardziej. Polecam wszystkim miłośnikom Francji, zwierząt, zwariowanych pomysłów, dobrej kuchni i wierszy. Autor przeplata swój pamiętnik raczkującą poezją, o której niestety za wiele nie powiem, bo omijałam te fragmenty. Nie lubię tego typu twórczości, jednak jeśli ktoś lubi - może i tym ta książka go zdobędzie? Moja ocena to - kupić przyjaciółce na imieniny i spać spokojnie!
- rolka gotowego ciasta francuskiego,
- 4 twarde banany,
- 1/2 łyżeczki cynamonu
- filiżanka cukru,
- 50g masła,
- skórka tarta z pomarańczy
Na blaszkę wsypujemy cukier, dodajemy masło i topimy na gazie. Dodajemy skórkę otartą ze sparzonej pomarańczy i cynamon. Układamy banany, w plasterkach lub połówkach, jak wolimy. Na nie kładziemy płat ciasta, lekko upychając je przy brzegach blaszki. Wstawiamy do gorącego piekarnika, 190 stopni, 25 minut i gotowe. Uwaga na gorący karmel, potrafi poparzyć o wiele boleśniej niż wrząca woda.
Smacznego. Pa.
5 komentarzy:
Fajnie się nowych rzeczy dowiadywać :)) i to tak sympatycznych ;-)
Banany uwielbiam! Tarty lubię jeszcze bardziej. Anno! Powodujesz drżenie mego serca :p xx
A teraz dodaj swój przepis do akcji :)
No ja niestety, muszę teraz odłożyć literaturę na bok .. a szkoda.
Kupiłam banany i nie wiem na razie co z nimi zrobić, może i ja skuszę się na taką bananową tartę :)
Myślę,że na temat Francuzów krążą przestarzałe opinie,często wzięte z anegdot.
Mam rodzinne powiązania z Francją,znam wielu Przedstawicieli tej nacji i zupełnie nie mogę dopasować do historii krążących po świecie.
A tarta wygląda pięknie!
Banany pysznie się prezentują na zdjęciu.
Pozdrawiam Cię!
Czytałam tę książkę w wakacje :-):-)
Prześlij komentarz